Hej!
Dzisiaj post troszkę nietypowy, bo o ukulele to jeszcze u mnie nie było. Ale pomyślałam, że napiszę co nieco, bo zbliża się Boże Narodzenie, a wtedy całkiem sporo osób kupuje instrumenty, czy to dla siebie, czy dla bliskich. Zwłaszcza, że różnego rodzaju instrumenty muzyczne pojawiają się w marketach i to jeszcze w kuszącej cenie. Jeśli kogoś z moich stałych Czytelników ten temat nie interesuje, proszę o pominięcie wpisu, postaram się Was nie przygniatać moją muzyczną pasją :)
Ale zacznijmy od początku.
Mam 30 lat 18 lat i kilka miesięcy i w połowie sierpnia tego roku kupiłam swoje pierwsze ukulele. Tak naprawdę chciałam mieć ukulele już dawno temu, potem o tym zapomniałam, a w tym roku mi się przypomniało. Może to za sprawą książki "Droga artysty" Julii Cameron. A może po prostu, o tak. Jak byłam w gimnazjum, chciałam nauczyć się grać na gitarze, ale nie miałam okazji i zostałam przy pianinie. W ogóle to mój nauczyciel muzyki z gimnazjum zabił we mnie miłość do muzyki na długie lata, chociaż wcześniej grałam, śpiewałam i jeszcze coś tam robiłam swojego. Mniejsza z tym, to długa historia i długi temat.
No, ale ja chciałam ukulele, więc spełniłam swoje marzenie. I co zrobiłam? Wlazłam na Allegro i kupiłam najpopularniejszy zestaw, czyli Harley Benton, no bo jak inaczej, takie popularne, to przecież dobre, nie?
NIE, NIE JEST DOBRE.
No ale głupota nie boli. Chęć posiadania ukulele mnie zaćmiła, nie zrobiłam riserczu. Instrument muzyczny kupuje się w sklepie muzycznym. Harley Benton jest Harleyem tylko z nazwy. To w sumie loteria. Można trafić na dobry instrument, ale najczęściej trafia się kiepski. Nie stroi, coś w nim lata, coś pęka, coś się rozwala. Dlatego nie kupujcie instrumentów w Lidlach, Tigerach, na Allegro (chyba, że to sklep muzyczny taki serio, serio, który sprzedaje też na Allegro), na Aliexpress to już w ogóle nie. Chyba, że chcecie mieć zabawkę albo ozdobę. W sklepach muzycznych można wyhaczyć coś fajnego i w fajnej cenie. I dobrego. A, no i ok, może nie miałam zbyt wielu instrumentów w łapach, a ukulelistką jestem może początkującą, ale to jest akurat prawda objawiona.
No dobra, przyszedł ten mój Harley. Chciałam się uczyć, więc zaczęłam się uczyć. Zdaję sobie sprawę, że najlepiej się uczyć z nauczycielem i to jest jak najbardziej w porządku. Ale ja nie lubię tak, wolałam sama. Odpaliłam YouTube i zaczęłam się uczyć. Jest trochę tych kanałów, po polsku czy po angielsku. No, najpierw to jednak nastroiłam ukulele oczywiście. A potem katowałam akordy C, G, Am i F, te najbardziej podstawowe. Non stop i w kółko. Codziennie. Wiadomo, jestem już wiekowa, obowiązki, praca, te sprawy, ale udaje mi się wysupłać trochę czasu na ukulele. Dla mnie moje wszystkie pasje są ważne w życiu, lubię po prostu się odciąć od świata i robić coś twórczego.Kiedy już coś tam ogarnęłam, zaczęłam ćwiczyć proste piosenki. No i zonk. Nie potrafiłam jednocześnie śpiewać i grać. No to po prostu grałam i stukałam sobie nogą. Nawet paru utworów się nauczyłam. A w międzyczasie mój życiowy partner postanowił sprawić mi prezent i zakupił mi ukulele Flight TUSL-40 Space, które możecie tu podziwiać. Grunt to mieć takie ukulele, jakie się komu podoba. No, chociaż mnie nie tylko takie się podoba, ale ileż można ich mieć w kolekcji :D Ale myślę, że to nie moje ostatnie...
No to tak - od połowy sierpnia do połowy października grałam na Harley Benton, czyli na tym niezbyt trafionym dla mnie egzemplarzu. W sumie nie jest taki tragiczny, trochę się jednak na nim nauczyłam grać. Ale wolę Flight. W międzyczasie udało mi się opanować granie i śpiewanie. Ach, ile mi to radochy sprawia! Granko, śpiewanko, nauka nowych piosenek, nowych akordów. I możecie zapytać - czy trudno jest się nauczyć grać na jakimś instrumencie? Jak dla mnie to trochę bez sensu pytanie, bo każdy jest inny. Mnie w tym wieku jest trudno, ale przyjęłam zasadę "praktyka czyni mistrza". No trzeba ćwiczyć i się nie poddawać. Inna sprawa to taka, że ja się jeszcze nie nauczyłam. Uczę się. Gram sobie po prostu jako amatorka. Lubię to robić. A jak zacznę grać, to zapominam o całym świecie.
A 11 listopada (tak, dobrze pamiętam ten dzień) naszło mnie na napisanie własnej piosenki. I tak w jeden wieczór powstała moja autorska piosenka świąteczna, idealna na 2020 rok. Napisałam tekst, muzykę i jeszcze to zagrałam na ukulele. Na razie ze swoją muzyką nie mam odwagi wyjść do szerszej publiczności :D Ale sprawia mi to tyle radości, że piszę sobie kolejne piosenki. I wciąż się uczę.
Jestem pewna, że byłoby mi łatwiej się uczyć, gdybym zaczęła to robić jako dziecko. Teraz ciężko mi z tymi drewnianymi palcami :D Ale trzeba ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć. Ale z drugiej strony cieszę się, że teraz chwyciłam za ukulele. Jak byłam mała, to mało kto słyszał o internecie, a teraz jest w nim tyle fajnych poradników i mogę uczyć się sama, tak jak chcę. Wiem, że nauczyciel to super sprawa. Ale ja nie mam problemu z dyscypliną, staram się grać codziennie, chociaż kilka minut. Idę sobie powoli z nauką, jak coś mi nie idzie to próbuję, aż mi wyjdzie. Inna sprawa to taka, że kiedy zakupiłam ukulele, o mojej nauce wiedziały tylko dwie osoby. Nie chciałam się chwalić, że się próbuję uczyć, bo gdyby mi nie wyszło, to potem znowu pewnie słyszałabym farmazony w stylu "masz słomiany zapał", "i znowu ci nie wyszło", "znowu rzucasz coś w kąt". Jasne, można puszczać to mimo uszu, ale po co tego słuchać?
Od połowy sierpnia minęło trochę czasu, teraz mamy koniec listopada. Może i mogłam się więcej nauczyć, może mniej. Ale powiem Wam jedno - ukulele sprawia mi tyle radochy, że aż przyjemniej mi się żyje. Serio, uwielbiam różne kreatywne rzeczy. I to bardzo mi pomaga. Ogólnie te moje wszystkie kreatywne pasje pomagają mi przetrwać paskudne życie :P "Gdy ci smutno, gdy ci źle, złap ukulele, pograj se" :D
No cóż, ja wciąż będę się uczyć, próbować nowych chwytów, nowych piosenek, może jeszcze parę własnych kompozycji stworzę. Moja przygoda z ukulele w sumie dopiero co się zaczęła, ale bardzo mi się podoba :) Mam nadzieję, że potrwa jeszcze trochę :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz