Sklep Złotóweczka to prawdziwa kopalnia różnych rzeczy do rękodzieła i DIY, chociaż można tam dostać także ceraty i inne odplamiacze. Półki uginają się od towaru i nic tylko grzebać i szukać. Dodam tutaj, że nie w każdym sklepie jest ten sam asortyment, także trzeba patrzeć i szukać. Albo pytać. A w moje ręce wpadły kredki właśnie ze sklepu Złotóweczka. Konkretnie mam tutaj 4 zestawy kredek ołówkowych po 12 sztuk i koszt jednego opakowania to ok. 3 zł. Czy znalazłam jakieś perełki, czy może trafiłam na badziewie? Zapraszam na testowanko :D
Ja dzisiaj zaprezentuję kredki (nazwy z opakowań):
12 colour pencils Beauty
12 coloured pencils Extra Plus
12 colour pencils z tygrysem
Lyra Osiris
A z tymi kredkami to są cuda na kiju. Ale o tym niżej.
Dodam, że moim celem jest pokazania kolorów, nie jestem profesjonalistką, a kredek używam do kolorowanek. Kolory prezentuję na kartkach ze szkicownika 120g, mieszanie kolorów na zwykłej kartce ksero.
Na opakowaniu nie ma żadnych informacji, wiadomo tyle, że jest 12 kolorowych kredek made in China i tyle. A po wyjęciu z opakowania moim oczom ukazał się prawdziwy mix...
Wygląda to tak, jakby ktoś porozrzucał różne kredki, a potem powtykał po 12 sztuk do jednej opakowki. Maszyna losująca jest pusta, następuje zwolnienie blokady...
O, nawet jedna z Witch się znalazła :D
No i jak przystało na kredki z różnych parafii, zupełnie różnie się nimi rysuje. Najgorzej to chyba wypadły pierwsza i trzecia od prawej z górnego rzędu i jasnoniebieska z dołu. Są twarde i nieprzyjemne, brrr. A w ogóle jak zaczęłam robić próbnik, to ta pierwsza żółta kredka zrobiła mi dziurę w kartce :D
Ciekawe te flagi...
Ale tutaj to chociaż mamy kredki z jednego zestawu:
Po końcach widać, jakie mamy kolory:
Kolory na kartce wypadają nieco blado. Dla mnie zbyt blado. Nie lubię tego typu kredek, ja oczekuję dużego nasycenia kolorów i już. W dzieciństwie blade kredki obrzydziły mi rysowanie (w tamtych czasach zbytniego wyboru nie było, przynajmniej u mnie) i dlatego mam teraz takie wymagania. Te kredki to nic specjalnego.
Kartonik się rozkleił troszkę na górze, ale za takie pieniądze (przypominam cenę - 3 zł), nie będę się czepiać.
Ich wygląd mi się spodobał :)
Tutaj też na górze jest kolor kredki:
Kredki jak widać w całości są polakierowane danym kolorem:
A oto i kolory na kartce. Nie prezentują się najgorzej, wyglądają nieco lepiej niż te Extra Plus. Lyra Osiris nie są jak dla mnie zbyt miękkie i nie za bardzo dobrze mi się nimi pracuje. W sumie to trzeba je mocno przyciskać, żeby było widać kolor. Do tego się grudkują, jak te tanie farby akwarelowe.
Jak dla mnie, to tylko kredki z tygrysem, czyli niby ukryte KOH-I-NOOR się bronią. Reszta jest koszmarem, zwłaszcza te pierwsze z nazwą "Beauty" na opakowaniu, przez które się prawie udusiłam. Mogłabym zapytać, po cóż robić takie badziewie, no ale przecież wiadomo - dla pieniędzy. Gdybym była dzieckiem i miała takie kredki (a miałam w takim stylu właśnie), to odechciałoby mi się rysować. Życzę producentom tego typu kredek (a właściwie produktów kredkopodobnych), żeby nie śniły im się po nocach zapłakane twarze dzieci, które ich używały.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz